Helena z Chmielewskich Mińko
Helena z Chmielewskich Mińko - wspomnienie dzieciństwa w Iwieńcu1
Słowo Kresy w tysiącach Polaków budzi wzruszenie wywołane wspomnieniami z lat
dziecinnych. Zaścianek Mamysze2,
skąd miał początek mój ród, położony był blisko granicy wschodniej sprzed 1939
roku. Rodzina Chmielewskich znana była z 12 synów, dobrze zbudowanych chłopów
pańszczyźnianych, z których dziedzic wybrał Jana, mojego dziadka, do odbycia
służby w wojsku carskim.
Dziadek
Jan Puczkar Chmielewski pod eskortą żołnierzy był prowadzony na piechotę do Suwałk do jednostki wojskowej, gdzie służył przez 24 lata. Nauczył się czytać, pisać, opanował
tabliczkę mnożenia i cztery działania: dodawanie, odejmowanie, mnożenie i dzielenie. Wybrany był na zaopatrzeniowca jednostki wojskowej. Po 24 latach
służby wojskowej wrócił na tyle zamożny, że w pobliskim miasteczku Iwieńcu kupił
3 domy, założył sklep spożywczy i kupił dwie dziesięciny ziemi ornej. Ożenił się
z 18-letnią Julią Poznańską, z którą co roku powiększała się rodzina. Z 12-u
rodzeństwa uchowało się troje: dwóch chłopców i dziewczynka.
Ksiądz Adam
Puczkar - Chmielewski na początku lat 1930-tych był proboszczem katedry w Mińsku w 1933
r., aresztowany i zesłany na „Sołowki”, na daleką północ. Skazany na ciężkie
roboty, przykuty łańcuchami do taczki, z ran natartych łańcuchem dostał
zakażenia, ucięto mu nogę.
Staraliśmy się uwolnić wujka z katorgi przez Czerwony Krzyż. Sama chodziłam po
domach zbierając podpisy mieszkańców miasteczka Iwieńca - tak żądał Czerwony
Krzyż - że wujek wróciwszy z zesłania nie będzie potrzebował pomocy Państwa na
jego utrzymanie. Otrzymaliśmy pismo z Czerwonego Krzyża zaraz przed wojną, że
wujka księdza Adama wymienią w pierwszej kolejności.
Iwieniec,
miasteczko położone 12 km od granicy wschodniej. Była to przepiękna równina
pokryta bujną trawą łąk kwiecistych, polami uprawnymi. Żyto rosło wysokie, że
można było się schować. Lasy zieleniły się mieszane, a i wiekowe sosny.
Najbliższy las za cmentarzem zwanym Piszczugi, dalej Czarna Łuża łączyła się z
Puszczą Nalibocką. Przez miasteczko Iwieniec płynęła rzeka Wołma, groźna była
wiosną, kiedy tajały śniegi, a kra zagrażała mostowi i młynowi, z którego
korzystała miejscowa ludność, przeważnie rolnicza, mieląc zboże. Ludzie sami
piekli chleb, bardzo smaczny, w dużym piecu; byli samowystarczalni.
Miasto Iwieniec miało dwa kościoły. Pierwszy, pod wezwaniem św. Michała,
położony był wysoko na skarpie nad rzeką Wołmą. Od końca XIX wieku zamieniony na
cerkiew prawosławną. Były klasztor franciszkanów przy nim
służył za mieszkanie dla miejscowego proboszcza i służby kościelnej. W niedzielę
szło wojsko z miejscowych koszar, cały Korpus Ochrony Pogranicza, na mszę ranną,
i dzieci z siedmio-oddziałowej szkoły powszechnej.
Drugi kościół pod wezwaniem św. Aleksego ludność miejscowa nazywała kościołem
czerwonym, bo był zbudowany z czerwonej cegły przez miejscowych murarzy.
Fundatorem tego kościoła był generał w stanie spoczynku Kowerski. Uzyskał
zezwolenie na budowę kościoła od cara Mikołaja II. Zezwolenie na budowę kościoła
Rzymsko-Katolickiego było nie osiągalne w tym czasie, zmuszano katolików na
przejście na wiarę prawosławną. Mój pradziadek zginął pod nahajami siepaczy
carskich, którzy go prowadzili do cerkwi do spowiedzi. Aby uzyskać zezwolenie na
budowę fundator użył takiego argumentu:, że ze względu na to, że urodził się
carowi oczekiwany syn, chory, mieszkańcy Iwieńca będą się modlić o jego zdrowie
w nowo wybudowanym kościele, cel był osiągnięty.
W Iwieńcu były też dwie synagogi żydowskie. W Iwieńcu zamieszkiwało więcej niż
połowa ludności wyznania mojżeszowego. W centrum miasta stała cerkiew
prawosławna, do której uczęszczała ludność białoruska zamieszkująca w
okolicznych wsiach. Z rozrzewnieniem wspominam budowę olbrzymich koszar, gdzie
mieścił się Korpus Ochrony Pogranicza, różnego rodzaju wojska, pobudowano Dom
Żołnierza – był to ośrodek kultury. Urządzano w nim akademie rocznicowe,
instruktor oświaty organizował odczyty. Dom Żołnierza służył do organizowania
wieczorków tanecznych, do wyświetlania filmów.
Należałam do Związku Harcerstwa Polskiego Chorągwi Wileńskiej.
Komendantką była druhna Nika Drożyniewska, organizowała obozy harcerskie w
Mołczadzi i nad Świtezią. Za uczestnictwo w obozie każdy musiał zapłacić sam,
nawet na rodziców nie można było liczyć. Organizowaliśmy zabawy w Domu
Żołnierza, bufet z różnymi przekąskami, wykonywaliśmy prace fizyczne w polu przy
żniwach, uczono nas samodzielności. Na obozach zdobywaliśmy sprawności:
kucharki, szwaczki (szycia), sygnalistki alfabetem Morsa, łączniczki,
obchodzenia się z maską przeciwgazową.
Kiedy zmarł Józef Piłsudski mówiłam wiersz na akademii żałobnej:
Jak grom z jasnego nieba okrutna spadła wieść
Trzeba mieć w sercu siły, żeby ją godnie znieść
Trzeba mieć w sercu siły, by dźwignąć taki głaz
O dziadku, dziadku miły czemuś opuścił nas
W Warszawskim Belwederze palą się światła w krąg
Nikt uszom nie śmie wierzyć, nikt nie śmie łamać rąk
Ktoś odszedł, ktoś najdroższy jak ojciec i jak matka
Ktoś co był sercem Polski, promienna postać dziadka
Głos dzwonów w niebo bije, a lud schylony słucha
Odszedł pomiędzy króle niezłomny mocarz ducha.
W szkole powszechnej.
Już po odzyskaniu niepodległości polskiej wydano ustawę, że każde dziecko w
wieku szkolnym musiało uczęszczać do szkoły siedmioklasowej i ją ukończyć.
Gimnazjum w moim mieście nie było. Zamożniejsza młodzież wyjeżdżała do Stołpc,
Nowogródka, Wilna, na dalszą naukę. Była też możliwość wyjazdu do Junackich
Hufców Pracy do Rogoźna, Raszyna k. Warszawy, tam uczono młodzież rolnictwa,
hodowli zwierząt domowych, gotowania, prania, sadownictwa. Pamiętam jak do
szkoły przychodziły dzieci z odległych wsi, ubrane w rodziców ubranie na wyrost,
z torbami z płótna lnianego, w za dużych butach, ale żądni wiedzy. Przypominam
nauczycieli bez reszty oddanych wychowaniu młodzieży. Szczególnie pan Oskierko,
który po życiowych porażkach osobistych poświęcał swój czas dla młodzieży, uczył
nas matematyki, fizyki i chemii. Nigdy nie dał stopnia niedostatecznego dla
ucznia niezdolnego, ale zostawał z nimi po lekcjach, przepytywał kilka razy, aż
był pewny, że dzieciak zrozumiał. Przerwy między lekcjami też organizował - gry
w siatkówkę, w czarnego luda, piękne balety taneczne. Poczynając od 4 klasy
dzieci w soboty przy muzyce akordeonisty uczył tańczyć tańce polskie, melodyjne,
piękne. Uczył obyczajów - jak się podchodzi do dziewczyny zapraszając do tańca,
kłaniać się, w między czasie w przerwach tanecznych - gry jak: budowa mostu,
budowa linii telefonicznej. Nawet w czasie wakacji wystarał się o kawałek ziemi,
gdzie uczył uprawy roślin ogrodowych - przygotowywał młodzież do życia.
Zachwycały nas lekcje historii, pani Profesor Zmysłowska tak ciekawie opowiadała
o sławie oręża polskiego, o Piłsudskim, który po 123 latach niewoli
wskrzesił Polskę. Ojciec mój legionista, opowiadał, że najgorsza walka na
bagnety; był ranny - już go nieśli, grzebać, kiedy zauważono znaki życia i młody
silny organizm przezwyciężył śmierć. Wychowaliśmy się na dziełach Adama
Mickiewicza, który tak pięknie opisywał kraj lat dziecinnych jak pierwsze
kochanie. Chociaż los nas rzucił daleko od tych pól zielonych nadniemeńskich,
jak Mickiewicz do końca życia tęsknimy za Świtezią i jej wodami, w których można
było zobaczyć dwa księżyce. Śpiewałam w szkolnym chórze patriotyczne piosenki
jak: A czyjeż to imię rozlega się sławą, kto walczył za Francję, Wincenty Pol
pisał: ‘A czy znasz ty bracie młody twoje ziemie” itd., Orzeszkowa, Wańkowicz.
Do naszego miasta przyjechał instruktor rolnictwa p. Skrzypek, doradcą był dla
rolników, założył mleczarnie, już rolnicy powiększali stada krów, stawali się
zamożniejsi, budowali schludne domki z drzewa, zdrowe, kryte gontą. Krajobraz
upiększały dworki szlacheckie jak i pałac Radziwiłłów, hrabiów Tyszkiewiczów,
Marii Rodziewiczówny, Wańkowicza Melchiora, jego majątek był położony blisko
miasteczka Wołmy – rodzinnego miasta mojego męża, Józefa Mińko.
17 września 1939 r.
Przeżyliśmy koszmar strachu, kiedy z okna mojego domu 17 września widziałam
wkraczającą armię czerwoną, która głosiła, że nas uwalnia od niewoli i ucisku
panów. Żadnej niewoli nie odczuwaliśmy. Żołnierzy z naszych koszar bez jednego
wystrzału oporu na wschód pognali, a ich rodziny wojskowe, policyjne,
leśniczych, gajowych, wywozili w głąb Syberii, osadników Piłsudskiego też.
Kierownik szkoły Bolesław Król kierował moją szkołą, uczył języka polskiego
przed wojną, widziałam go w mundurze oficerskim, był zmobilizowany do wojska.
Odczytałam ze spisu poległych w Katyniu- jego nazwisko widniało na pierwszej
stronie listy. Wróg niszczył kulturę polską, polską inteligencje, polską
wolność, na nowo zniszczył naród, który zaczął się rozwijać o własnych siłach,
nie licząc na zapomogi ani na darowizny, wiedział, że praca solidna polskiego
robotnika da mocne podwaliny dla naszego kraju.
Z Wańkowiczem przyjaźnił się brat mego męża, Bolesław Mińko, zesłany na Syberię,
uwolniony dzięki porozumieniu Sikorskiego ze Stalinem. Dużo Polaków znalazło się
w Teheranie, gdzie przeszli kwarantannę odwszawienia i doprowadzenia do wyglądu
człowieka, odżywiając odpowiednią racją żywnościową. Dużo Polaków, zesłańców
syberyjskich wywiezionych z terenów wschodnich, poległo pod Monte Cassino.
Podczas pielgrzymki do Rzymu zwiedzaliśmy cmentarz, odczytywałam nazwiska
poległych pochodzących ze znanych mi miejscowości. Wańkowicz pięknie opisywał w
swojej książce „Bitwa o Monte Cassino”, z jakim poświęceniem szedł żołnierz
polski i ginął, bo „nad wszystko silniejszy był gniew”, za niewolę, za kajdany.
1
Nagrane 13-go czerwca 2000 roku we Włocławku dostosowane do tekstu
pisanego dla strony internetowej miasteczka
Iwieniec
2 Zaścianek Mamysze, znajdował się
pomiędzy Iwieńcem i Wołmą, nieco na południe od tej drogi, pomiędzy
miejscowością Dudka
3
"Ewolucja"
nazwiska Chmielewski wyglądała następująco: mój pradziadek Jan Chmielewski, gdy
był wzięty do wojska carskiego (na 24 lata) to dostał od oficera dyżurnego
przydomek do nazwiska: "Puczkar", "by się
nie myliło z innym Chmielewskim w tym samym oddziale". Przydomek Puczkar
przeszedł na mojego dziadka - też Jana. Gdy mój dziadek Jan Puczkar
Chmielewski przyjechał już do Polski w ramach repatriacji to powrócił do
oryginalnego nazwiska Jan Chmielewski - już bez przydomka – inf. p.
Bronisława Mińko z 6 maja 2009 r.Synowie to
Jan i
Adam Puczkar - Chmielewscy,
z których
Jan był moim ojcem. Służył w legionach Piłsudskiego,
uczestniczył w „Cudzie nad Wisłą”.
Adam
Puczkar - Chmielewski, brat ojca – ukończył wyższe seminarium duchowne w Petersburgu
W 1920 r. zakładnik bolszewicki, uwolniony w rezultacie wymiany przeprowadzonej
między rządami polskim i bolszewickim, nie wyjechał jednak do Polski (zob. prof.
Dzwonkowski) Dziadek mój Jan,
wciąż czekał na powrót syna, nie doczekawszy się go zmarł w maju 1924 roku, w
wieku 100 lat.
Usłyszeliśmy, że koniec wojny.
Ale wpadliśmy pod „opiekę” Stalina, znów naród został zniewolony. Słysząc, że
znów jesteśmy w niewoli wojsko polskie niechętnie oddawało broń, w lasach
tworzyła się partyzantka, tworzyła się Armia Krajowa. Już był koniec wojny, a w
Warszawie cały pociąg był przeładowany resztką powstańców warszawskich i
wywiezionych na Sybir. Na stanowiskach w urzędach byli Rosjanie. Wybierali
ludzi, którzy się podpisywali krzyżykami, dawali mieszkania i stanowiska,
dokształcali wiadomościami o rewolucji, o Leninie, i byli im bardzo posłuszni.
Wyłapywali żołnierzy z AK, rozstrzeliwali, wywozili do kopalń i znów na katorgę.
Z bibliotek usuwali książki patriotyczne polskie, zniesławiali polskich
bohaterów. W centrum miasteczka wyświetlali filmy o dobrodziejstwie komunistów.
Kiedy tylko przyszło zezwolenie na wyjazd ludności narodowości polskiej na
ziemie zachodnie, sama rejestrowałam, sama zapisałam się za numerem pierwszym.
Przed moim domem tworzyły się kolejki tych chętnych na wyjazd. Tak wydarli nam
tą ziemię, na której odradzała się Polska po 125 latach niewoli, którą
Piłsudski okupił krwią legionistów, pięknie opisywał Mickiewicz o jej uroku, o
dworkach szlacheckich upiększających tą ziemię, do której do śmierci nie było mu
dane powrócić ”jego duszy utęsknionej”.
tekst mówiony na
http://www.youtube.com/
a drogą z Iwieńca do Wołmy) – inf. p. Bronisława
Mińko.