Józef Jan Kuźmiński "Z Iwieńca i Stołpców Do Białegostoku"
Wojna (cd.)
l VI 1941 r. zacząłem pracować w Zarządzie Zieleni Miejskiej - miałem wówczas 15 lat, ale nikt nie przestrzegał przepisów o zatrudnieniu młodocianych toteż pracowałem ciężko 9-10 godzin dziennie. Około 16 VI 1941 r. zaczął się ruch wojsk zmotoryzowanych z kierunku Mińska na Baranowicze. Prawie przez 5 dni przejeżdżały transporty koło miejsca naszego zamieszkania. W niedzielę 22 czerwca poszedłem do kościoła na godz. 800. Rodzina miała iść na godz. 900. Był piękny słoneczny dzień. Wracając z kościoła zatrzymałem się koło punktu radiowego, z którego tubalny, powolny głos donosił, że "giermańskije warwary" (barbarzyńcy) napadli na ZSRR. Mówił Mołotow - wówczas premier rządu sowieckiego. Pobiegłem szybko do domu, zostawiając za sobą na niebie około 50 bombowców lecących na południowy zachód od Stołpców.
- No, wreszcie pękła przyjaźń - jak mówił Hitler na marginesie zawarcia paktu Mołotow - Ribbentrop 23 sierpnia 1939 "co prawda wybuchła między Niemcami a Rosją wojna w 1914 r. ale była to wojna ostatnia i nigdy już się nie powtórzy - pakt z ZSRR zawarty został na wieki".
Rano około 600 23 VI 1941 r. rozpoczął się odwrót wojsk sowieckich na wschód. Jechały transportery kołowe, ciągniki artyleryjskie, traktory, samochody pancerne przeplatane samochodami z ludnością cywilną (rodzinami wojskowymi, urzędnikami administracji sowieckiej). Jedna ciągnąca się dzień i noc z pogaszonymi światłami - kolumna.
Była może 700 rano 23 VI 1941 r. gdy dwa myśliwce niemieckie zestrzeliły myśliwca sowieckiego, który spadł gdzieś na północ od Stołpców. 25 VI 1941 około godz. 2000 wycofujące się wojska sowieckie zestrzeliły 3 własne samoloty zwiadowcze "kukuruźniki". Leżąc wraz z żołnierzami sowieckimi w kartoflach otaczających dom zauważyłem na skrzydłach nisko lecących samolotów czerwone gwiazdy. Zacząłem krzyczeć "nie strelaj, eto waszi". Nic nie pomagało. Samoloty spadły za Niemnem w kierunku Baranowicz, a 5 lotników poniosło śmierć od kuł własnych oddziałów znajdujących się w miejscu upadku maszyn.
26 VI 1941 rano nalot gwiaździsty bombowców niemieckich na dworzec kolejowy w Stołpcach. Z czterech stron nadleciało po 3 bombowce. Strzelała artyleria przeciwlotnicza. Odłamek jednego z pocisków spadł na nasze podwórko. Właścicielka domu, pani Osipowicz z rodziną, rodzina mgr Rymszy oraz nasza już od kilku dni przebywała w piwnicy. Wychodziliśmy do domu tylko po jedzenie i picie.
26 VI około godz. 21.00 wyszedłem z piwnicy, do której okien dobijali się żołnierze sowieccy prosząc o wodę - napojeni odeszli. Poszedłem do pokoju, którego okna wychodziły na miasto i w tym czasie zauważyłem błysk światła koło domu, w którym mieszkał I sekretarz Komitetu Powiatowego Partii Bolszewickiej -Wonskowicz - ponoć był Polakiem. Wróciłem do piwnicy. W pewnej chwili dobijanie się do drzwi "a nu dawaj wychadi wsie" otoczyło nas na podwórku chyba z 12 żołnierzy NKWD - Kto dawał znaki świetlne giermańcom? Nie ruszać się! Nie rozmawiać! Mówię im gdzie było światło.
- Dobrze, sprawdzimy, jeśli to się nie potwierdzi, wszyscy zostaną rozstrzelani! Wy szpiony!
Część została na podwórku a paru poprowadziło matkę i mnie do domu Wonskowicza.
- Jeśli będą świecić reflektory, kłaść się! - mówi eskorta.
Wonskowicz potwierdził moje słowa. To w jego samochodzie ewakuacyjnym powstało zwarcie instalacji elektrycznej. Potwierdził eskorcie, że nas zna. Zwolniono nas. Eskorta pozostała u Wonskowicza. Wróciliśmy do domu oddalonego od Wonskowicza o 300-350 m. Była chyba północ. 27 VI 1941 był piątek. Około godz. 600 posłyszeliśmy strzały, wybuchy pocisków. Trwał bój o miasto. Była piękna, słoneczna pogoda. Około 1100 pociski trafiły w zrąb stojący opodal naszego domu - zrąb się palił. Na jego wysokości stał sowiecki samochód pancerny z działkiem, który prowadził jakiś czas ogień do nacierających Niemców. Wreszcie został trafiony, zapalił się, od wewnątrz atakowała go rozrywająca się amunicja. Była 1300. Zapadła cisza, którą przerwał huk motorów. Są Niemcy. Wszyscy z piwnicy - wychodzić! Ustawili rzędem na podwórku a pan mgr Rymsza znający język niemiecki - pochodził ze Śląska - wytłumaczył Niemcom, że wszyscy jesteśmy mieszkańcami tego domu - nikogo obcego tu nie ma. Zrobiono pobieżną rewizję. Mnie z kieszeni wyciągnął różaniec. Rzekł - "du bist katholik?" - ja - odpowiedziałem. Był podoficerem, walczył w Hiszpanii w 1938 r. w Polsce w 1939 r. i we Francji w 1940 skąd został przerzucony do walk z ZSRR. Posługiwałem się własną już niemczyzną, którą "studiowałem" prawie już dwa lata. Znałem gotyk w piśmie z książek będących w naszej bibliotece. Gdy tak rozmawialiśmy z tym niemieckim podoficerem siedząc na schodach budynku mieszkalnego w tym momencie oficer wydał rozkaz dwóm żołnierzom niemieckim by dali salwę do wędrującego samotnie z tobołem na plecach człowieka. Niemcy położyli karabiny między sztachety. "Feuer"! Człowiek padł w odległości może 200 m od zabudowań. Pobiegli żołnierze a z nimi ja. Sięgnęli do spodni wojskowych. Znaleźli tubkę ebonitową a w niej dane o żołnierzu sowieckim, którą oddali oficerowi.
Dopiero teraz zajrzałem do dopalającego się pancernego samochodu sowieckiego a w nim ujrzałem dwa zwęglone trupy żołnierzy. Dookoła naszego domu - samochody pancerne z półgąsienicami, czołgi, wozy ciężarowe z radiostacjami, liczne motocykle. W mieszkaniu naszym rozlokował się sztab jakiejś jednostki pancernej - stukały maszyny do pisania. Postrzelano okna, ramy obrazowe i same obrazy - między innymi las Szyszkina, krzesła, kufry, pełno szkła na podłodze. W mieszkaniu kręciło się pełno oficerów. Rozmawiałem z Niemcem, który powiedział mi, że za 8 dni będą w Moskwie i wziął adres dr Jana Ciemnołońskiego lekarza z iwienieckiego szpitala przebywającego tam na leczeniu - czy na szkoleniu? Dr Ciemnołoński był mężem pielęgniarki szpitala iwienieckiego Jadwigi Ratkiewicz, która wraz z całą rodziną uciekła przez zieloną granicę z ZSRR do Polski chyba w 1936 r.
Oficerowie niemieccy poradzili nam byśmy opuścili dom licząc się z kontratakami sowieckich wojsk.
Biorąc ze sobą najcenniejszy dobytek opuściliśmy dom udając się do państwa Dudzińskich (Pan Dudziński był przed wojną pracownikiem starostwa powiatowego) mieszkających w murowanym domu niedaleko koszar.
Przechodząc przez miasto - szliśmy po szkle omijając poniszczone słupy telefoniczne i elektryczne i trupy żołnierzy sowieckich leżących na ulicach, zawieszonych na płotach.
28 VI 1941 r. z brzaskiem dnia wracając do swego domu u wylotu gęstej zabudowy miasta spostrzegłem okopane na polach niemieckie armaty przeciwpancerne a obok jednej z nich leżały dwa trupy oficerów - sowieckiego i niemieckiego. Tego też dnia opuściliśmy mieszkanie państwa Osipowiczów przenosząc się do centrum miasta do domu pana Konkołowicza, którego siostra Lida była położną w miejscowym szpitalu.
29 VI 1941 w pochmurną niedzielę rozszalała się w mieście strzelanina. Okazało się w dniach następnych, że usiłowały przebić się przez miasto wojska sowieckie okrążone na zachód od Stołpców. Miasto płonęło.
Koło domu w którym zamieszkaliśmy była chyba bezpańska nieogrodzona przestrzeń, która tegoż dnia stała się miejscem egzekucji żołnierzy sowieckich wziętych do niewoli. Rozstrzeliwali żołnierze z trupimi czaszkami na furażerkach i czapkach. Przyprowadzano osoby pojedynczo lub po parę, ustawiano pod murowaną ścianą twarzą do niej i strzelano w tył głowy. Egzekucji przyglądała się z odległości 40 m grupa żołnierzy z trupimi czaszkami na nakryciach głowy.
Egzekucji trwającej od 1100 do godzin popołudniowych przyglądałem się i ja z odległości może 25 m stojąc na wysokiej, oszklonej werandzie naszego nowego mieszkania. Pamiętam człowieka z koszykiem na przedramieniu, który w ostatniej chwili odwrócił się twarzą do egzekutora. Strzał. Z koszyka wypadł kawał słoniny. Dwóch egzekutorów rozstrzelało około trzydziestu mężczyzn. W międzyczasie weszło do naszego mieszkania dwóch żołnierzy niemieckich rezerwując jeden pokój dla oficerów a także jedno oczko w ubikacji stojącej w ogrodzie. Rezerwację oznaczono napisami. Zamieszkał kapitan Hans Wallowy z Hamburga.
Była może godzina 14-15 gdy zauważyliśmy z kuchennego okna wystającą głowę mężczyzny ponad liście kartofli, których poletko dochodziło do domu. Wyszliśmy z ciotką - w kartoflach w bruzdach leżało trzech mężczyzn. Uprzedziliśmy ich o toczącej się obok egzekucji. Ciotka i ja przynieśliśmy im zupę z pęczakiem i po kromce chleba. Byli to Rosjanie. Jeden mówił, że jest synem carskiego obszarnika, drugi, że jest urzędnikiem pocztowym z Białegostoku, a trzeci powiedział: "da, my nie komunisty". Nie obchodzi mnie to czy wy jesteście komuniści czy nie, ale jesteście ludźmi i uciekajcie stąd jak możecie. Nie wiedzieliśmy kiedy opuścili kartofle.
30 VI 1941 poszedłem do centrum miasta. Pełno szkła na chodnikach, ulicach, walające się przewody elektryczne i telefoniczne, dużo trupów w cywilnych ubraniach i wojskowych sowieckich, wzdęte a dookoła trupów zaschnięte kałuże krwi a na nich duże, czarne muchy. W rynku wypalone przestrzenie i sterczące kikuty domów murowanych, zniszczone wieże kościelne i zabity proboszcz ksiądz Wierzbowski. W pierwszych dniach lipca grupy Żydów uzbrojone w łopaty kopały doły chowając w nich pozbierane z ulic trupy. Każda warstwa trupów była posypywana wapnem chlorowanym. Prace Żydów były nadzorowane przez żołnierzy niemieckich i pracowników byłego sanitariatu m. Stołpce. Żydzi nie byli jeszcze oznakowani i nie mieszkali w getcie.
Po 6 lipca 1941 na apel księdza zebrała się grupa chłopców z byłego polskiego gimnazjum by gromadzić materiał budowlany na restaurację obu zniszczonych wież kościelnych. Płynące drewno zaczęliśmy zbijać w tratwy i kotwiczyć na brzegu Niemna vis a vis tartaku w Nowym Swierżniu a przed mostem kolejowym i za mostem drogowym położonym w górze rzeki. Co się dalej z budulcem stało nie wiem, bo w pierwszych dniach sierpnia wyjechałem z matką do Iwieńca. Matka powróciła do swojej poprzedniej pracy w iwienieckim szpitalu. Koło Zasula -16 km na północ od Stołpców zatrzymaliśmy się w lesie koło okopów sowieckich wypełnionych zaschniętymi trupami, niektórzy leżeli na karabinie maszynowym - ciężkim, porozrzucana broń, amunicja, sprzęt wojskowy. Spotkany po drodze patrol konny żandarmerii niemieckiej rozbroił mnie i brata z noży harcerskich.