Józef Jan Kuźmiński "Z Iwieńca i Stołpców Do Białegostoku"

Wojna

3 IX 1939 r. wojnę Niemcom wypowiedziały Anglia i Francja. Nie omieszkałem zaraz zawiadomić Matkę, która przebywała wówczas w szpitalu. Entuzjazm osiągnął szczyt. Radio relacjonowało transmisje z manifestacji w Warszawie. Wysłuchiwałem wszelkich wieści z frontu i teraz byłem przeświadczony o niechybnej klęsce Hitlera. Dwie światowe potęgi militarne wsparły opór Polski. Nie chciałem by parada zwycięstwa w Berlinie odbywała się bez mego udziału toteż 6.09. pojechałem do koszar KOP z zamiarem wstąpienia do Wojska Polskiego. Wartownik zadzwonił do budynku koszarowego. Po jakimś czasie przyszedł nieznany mi wysoki czarny oficer, który mi oświadczył, że jeżeli zajdzie potrzeba to mnie poprosi. Żartując powiedziałem, że szybciej mogę być w Berlinie na swojej wyścigówce niż kawaleria. Nie pamiętam co mi odpowiedział. 11.09.1939 r. pojechałem samochodem ciężarowym do Stołpców by się dowiedzieć, że nauka jest zawieszona. Budynek gimnazjum zajęły władze wojskowe. Boisko przed budynkiem zryte schronami przeciwlotniczymi. 12.09.1939 wróciłem do Iwieńca. Po drodze w jedną i drugą stronę byliśmy zatrzymywani w osiedlach przez straż obywatelską uzbrojoną w kije. Radio i prasa donosiły o skracaniu linii frontu by umożliwić wojskom polskim przejście do kontruderzenia. Na razie życie nasze toczyło się normalnie. Gdzieś daleko trwała wojna. Były wczesne godziny poranne pochmurnego niedzielnego dnia l7.09.1939 r., gdy zostaliśmy podniesieni przez personel szpitala - bolszewicy przekroczyli granicę polsko-sowiecką. Około 800 tuż nad szpitalem przeleciało nisko sześć dwumotorowych bombowców z gwiazdami pod skrzydłami. Poleciały na zachód. Rodzina dr Alfreda Połońskiego żona Irena z dziećmi - Stellą i Bodkiem oraz ja z bratem zostaliśmy koniem szpitalnym ewakuowani do majątku p. Śnieżki - Siwicy. Ja pojechałem rowerem. Zakręciłem się i nic nikomu nie mówiąc wróciłem do Iwieńca kierując się prosto do koszar. Nieznajomego oficera prosiłem by mnie wcielił do armii. Wydał dwóm żołnierzom rozkaz: pojedziecie do Gilik (wieś podiwieniecka), weźmiecie za dupę dwie podwody i przyprowadzicie je do koszar. Nie wiedziałem co to podwoda! Odwrócił się do mnie śląc mi wiązankę - bo Cię rodzona matka nie pozna. Kazał mi się wynosić bo tu zaraz może być bój z czołgami sowieckimi. Pojechałem do szpitala. Po drodze spotkałem ochotniczą, liczącą może 150 ludzi, kompanię Wojska Polskiego, zdążającą w kierunku wschodnim. Kompania w nowych mundurach podążała biegiem. Wśród żołnierzy rozpoznałem mieszkańców Iwieńca: Werychę i Lonka Dąbrowskiego syna właściciela cegielni.

Było chyba po 1100, gdy przywieziono do szpitala rannego w klatkę piersiową kaprala ze strażnicy KOP w Wołmie. Mundur przystojnego małego bruneta z nieznacznym wąsikiem był cały zakrwawiony, ale żołnierz opowiadając o boju śmiał się. Pochodził z poznańskiego. Byłem zaskoczony jego dobrym samopoczuciem - tyle krwi z niego cieknie, a on się śmieje! Nie mieściło mi się w głowie! Gdy kula trafiła w człowieka czy on już o tym wie, że jest rannym czy dowiaduje się po jakimś czasie. Mały kapral mówił, że zdał sobie sprawę z tego, że jest ranny, gdy mundur zabarwił się krwią. Około 14-tej rozpogodziło się, wyjrzało słońce. Stojąc w oknie szpitalnym widziałem wjazd kawalerii sowieckiej, która otoczyła wiankiem cerkiew stojącą na rynku. Szare stroje, pochylone do przodu lance ułańskie, czapki ze szpicami, poniżej szpicy duża, czerwona gwiazda. Wjechały również trzy czołgi, z których jeden stoczył się z grobli pokrytej kamieniami - spadła gąsienica, którą żołnierze po jakimś czasie nałożyli i czołg ruszył.

18.09.1939 r. w pochmurny poniedziałek wraz z personelem szpitalnym opróżnialiśmy Izbę Chorych KOP znajdującą się w koszarach. Z inspiracji dyrektora szpitala dr Alfreda Płońskiego i mojej Matki, część sprzętu i wyposażenia, medykamentów, dostarczyliśmy do szpitala, a nieduże jego ilości kazano nam zdeponować u proboszcza parafii Kościoła Św. Michała - ks. Hilarego Pracz-Praczyńskiego.

W izbie chorych znaleźliśmy także broń i amunicję, którą przekazałem Matce. Z trzech przyniesionych pistoletów jeden mały zatrzymałem sobie, z którego po paru dniach rozbroiła mnie Matka. 19 lub 20.09.1939 r. szpitalne budynki otoczyli żołnierze z niebieskimi otokami (NKWD). Szukano ukrywających się polskich oficerów. Nie znaleziono. Nie miałem swojego roweru. Zabrał go mój ojczym inż. leśnik Konstanty Kuźmicki dołączając 17.09.1939 r. do odstępujących z Iwieńca żołnierzy polskich. Rower zabrali żołnierze sowieccy 20 września, gdy mój ojczym dostał się do niewoli sowieckiej w okolicach Lidy. Lida - miasto powiatowe siedziba 5 pułku lotnictwa myśliwskiego Wojska Polskiego. Ojczyma jako szeregowca z niewoli zwolniono.

Po przyjściu władz sowieckich skończyło się normalne zaopatrzenie w żywność, ubranie, mydło. Byt chleb i herbata z suszonych skórek jabłek. Przez miasto ciągnęły na zachód wojska sowieckie w postrzępionych płaszczach i z karabinami na sznurkach lub parcianych paskach. Małe koniki ubrane w uprząż ze sznurów ciągnęły małe armatki. Część armatek była holowana przez ciągniki gąsienicowe posuwające się z szybkością marszu żołnierzy, którzy rozdawali prasę sowiecką, a także cukier w kostkach przemieszany z pokrojonymi łodygami tytoniu. Magazynem były kieszenie spodni. Zamiast bibułki żołnierze używali do skręcania papierosów gazety "Prawda", "Wiadomości" i inne gazety. Od żołnierzy wydzielał się nie pot, a jakiś smród, który przyprawiał o mdłości.

Pod koniec września lub na początku października jadę do Stołpców furmanką. Niedaleko wsi Litwa zatrzymujemy się koło spichlerza obok którego leżą szczątki zestrzelonego przez WP sowieckiego bombowca. Tu też spotykamy żołnierzy polskich zwolnionych przez władze sowieckie z niewoli - udających się do domów. Obdarowują nas kostkami kawy z cukrem i sucharami wojskowymi. Wieczorem jestem w Stołpcach. Ciotka kontynuuje pracę na dotychczasowym stanowisku, tylko lekarzem powiatowym jest rosjanka Luba Leontiewa, która ukończyła średnią szkołę nie mając za sobą studiów medycznych. Dr Stanisław Pieczul jest jej zastępcą. Idę do gimnazjum, które teraz nazywa się szkołą dziesięcioletnią. Przyjmuje mnie była dyrektorka i skierowuje mnie do byłej I klasy gimnazjum. Prosi mnie bym się zameldował panu, który obecnie prowadzi lekcję. Wchodząc powiedziałem - dzień dobry. Pan którego znalem z układów towarzyskich - były sędzia sądu rejonowego w Stołpcach - Lityński przywitał mnie słowami - "poszoł won takich panów nam tut nie treba". Ścisnęło mnie w gardle - wyszedłem. Po paru dniach trafiłem do innej klasy, której wychowawcą i nauczycielem języka białoruskiego był pan Leonowicz - mieszkaniec Stołpców bądź okolic. Uczyliśmy się z gazet. Niektóre artykuły pan Leonowicz komentował tak "i woś bieloruski narod uziau pauku i paczau hramić panou" bądź "tut dzie lutowau (dozorował) polski żandar ciapier (teraz) swaboda". Tenże pan Leonowicz był wychowawcą klasy do której trafiłem. Geografii uczyła w języku rosyjskim polska żydówka mająca ponoć przed wojną jakiś sklep. Języka rosyjskiego, który był językiem wykładowym - uczyła pani Korniewa - nauczycielka z ZSRR - żona jakiegoś oficera sowieckiego. Język niemiecki wykładał pan Adolf Rymsza były nauczyciel łaciny w gimnazjum, historii ZSRR uczył komsomolec o nazwisku bodajże Siemykin, który był jednocześnie przewodniczącym komsomołu przy dziesięciolatce. Ławkę w klasie dzieliłem z Pierszynem, mniejszym ode mnie chłopcem, którego rodzice zostali przysłani na tereny "oswobodzone" do pracy w administracji. Zawsze nieuczesany z brudnymi rękami i długimi paznokciami i przez parę miesięcy w tym samym ubraniu toteż zapach od niego był swoisty. Zachorował Pierszyn. Obok mnie zajął miejsce Żyd Mazje, pochodzący gdzieś z centralnej Polski. Do Żyda w ogóle podobny nie był. Był czysty, schludnie ubrany i bardzo dobrze mówił po polsku. Z nim przesiedziałem w ławce aż do wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej. Był moim przyjacielem od czasu, gdy go wrzuciłem do rowu za to, że mi zasmarował w zeszycie wizerunek Józefa Piłsudskiego. Mazje zabrało pogotowie do szpitala, mnie usunięto ze szkoły przypisując antysemickie wychowanie wyniesione z domu, jak twierdził nowy dyrektor 10-latki pan Jacko. Po ponownym przyjęciu do szkoły oddany byłem pod nadzór komsomołu, który miał mnie wychować w duchu internacjonalistycznym, musiałem chodzić na zebrania i wysłuchiwać bredni o dobrobycie w ZSRR i wyższości ustroju socjalistycznego nad kapitalistycznym.

18 X 1939 r. rano w ubikacji chłopcy umówili się by zrzucić portret Stalina, którym zasłonięte tablicę wmurowaną na parterze korytarza ku czci zasłużonego dyrektora gimnazjum pana Białokoza - pochodzącego z Białegostoku. Inspiratorem zniszczenia portretu Stalina był uczeń III klasy gimnazjum - Chyliński - syn kolejarza ze Stołpców. Grupa chłopców miała zebrać się około 11-12-tej na korytarzu pod portretem.

Gdy opuściłem klasę i wyszedłem na korytarz zastałem leżące szczątki portretu wodza narodów porozrzucane na parkiecie a przedwojenny woźny pan Bepierszcz powiedział mi, że chłopcy opuścili już szkołę. Opuściłem i ja z postanowieniem udania się do Wojska Polskiego na Zachodzie. Paru chłopców aresztowano między innymi i Chylińskiego, który jak się później dowiedziałem miał wyrok skazujący i został wywieziony do ZSRR. Dziś prawdopodobnie mieszka w Białej-Podlaskiej.

Po przyjściu do domu pożegnałem się z Babką by via Lwów udać się do Francji. Na drogę dostałem parę kanapek. Podróż wleczącym się pociągiem przebiegała do Równego dobrze. Kontrolę dokumentów przeprowadzali polscy i sowieccy kolejarze. Jechało się na jakiś dokument wystawiony przez szkołę. Przed Zdołbunowem zostałem usunięty z pociągu przez sowiecką kontrolę, która doprowadziła mnie do posterunku milicji na stancji Zdołbunow i tu na mym szkolnym dokumencie dokonano adnotacji - unieważniającej papier. Dopilnowano bym wsiadł do pociągu idącego do Baranowicz. Wróciłem do domu - głodny zziębnięty po parudniowej podróży.

Z domu pozbywano się różnych przedmiotów, których odbiorcami byli przeważnie obywatele Kraju w którym "wsiewo mnogo". Uzyskane pieniądze przeznaczano na zakup żywności po odstaniu czasami cały dzień w kolejach - po chleb, sól, kaszę, węgiel, pastę pomidorową lub pastę z cukru, zapałki itp. Za złote monety można było kupić od miejscowych rolników - świnię. Transakcje były przez władze wzbronione tym niemniej były.

W Iwieńcu w październiku po aresztowaniu dr Alfreda Połońskiego nowym dyrektorem został żyd dr Zelman Podzelwer lekarz z Trab, intendentem szpitala został żyd Benius Rubinstein - były właściciel sklepu spożywczego, przełożoną średniego personelu została żydówka położna pani Grochowska.

Ta trójka przystąpiła do organizacji związków zawodowych do których musieli należeć wszyscy pracownicy służby zdrowia. Przybyło do szpitala paru lekarzy żydów uchodźców z Polski okupowanej przez Niemców - jednym z nich był dr Maks Hirsch - żyd niemiecki przebywający w Polsce od 1934-35 roku. Szpital powiększył się do 70 łóżek.

l XI 1939 r. wyznaczono termin referendum czy zajęte ziemie polskie należy wcielić do Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej. Na głosowanie szło się pod przymusem. Parokrotnie w ciągu dnia odwiedzali dom wojskowi którzy sprawdzali czy mieszkańcy już oddali głosy. I tak byle kresy wschodnie zostały włączone do BSSR. Jednogłośnie!. Obywateli polskich traktowano jako miesz­kańców szczęśliwego, słonecznego kraju by w końcu listopada lub w grudniu nadać im obywatelstwo Związku Sowieckiego. Punkt głosowania mieścił się w budynku powiatowej komendy policji w Stołpcach. U wejścia olbrzymie kolorowe malowidło wysokości 4-5 metrów przedstawiające Miczurina (biolog sowiecki) trzymającego roślinę na której po jednej stronie wisiały kartofle po drugiej pomidory. Napis pod postacią głosił, że po 5 latach każdy obywatel ZSRR będzie miał dostateczną ilość pomidorów i kartofli wskutek krzyżówek jakie akademik Miczurin przeprowadził. Na razie nie było w sklepach ani kartofli ani pomidorów.

W końcu listopada zauważono na dworcu kolejowym transporty wojsk idące na wschód. 30 XI 1939 r. wybuchł konflikt sowiecko-fiński. Rozeszły się wieści o interwencji Francji i Anglii na rzecz Finlandii. 3,5 milionowy naród stawiał czoło 170 milionowej potędze. Po 3,5 miesiącach walk Finowie ustąpili nieznaczną część swego terytorium. Zawarty został w połowie marca - pokój.

Święta Bożego Narodzenia 1939 r. spędziłem w Iwieńcu. Życzono sobie by 1940 rok był ostatnim rokiem wojny. "Słoneczko wyżej Sikorski bliżej" - dalej wierzono w potęgę Francji i Anglii.

spis części tej książki                                                                         dalszy tekst