Józef Jan Kuźmiński "Z Iwieńca i Stołpców Do Białegostoku"

Wojna (cd.)

Nadszedł dzień 19 czerwca - sobota 1943 r. Matka zabroniła mnie i bratu wychodzić poza obręb szpitala. W każdą sobotę kąpali się w łazience domu przyszpitalnego żandarmi z miejscowego posterunku. Wśród nich bywał jeden o nazwisku Sowinul - Niemiec czechosłowacki, tak że nie było trudno się z nim porozumieć. Zawsze pachnący spożytym alkoholem. Mówił, że jak nie dokona chociaż jednego mordu w ciągu dnia - to jest chory. Był postrachem miasta. Egzekucji dokonywał w pobliżu cmentarza prawosławnego, leżącego na zachód od miasta. Po wojnie prawdopodobnie osiadł gdzieś w Polsce i ponoć był sądzony przez polski wymiar sprawiedliwości.

O godz. 1200 przy pięknej pogodzie rozległy się jak co dzień dzwony białego kościoła Św. Michała. Wkrótce po nich - rozpoczęła się strzelanina w mieście. Nam mieszkańcom domu przyszpitalnego oraz rodzinom pracowników polecono schronić się do przyszpitalnej lodowni. Była może 1230 gdy wpadli na teren szpitala białoruscy policjanci z polskimi orłami na czarnych furażerkach - szukali żandarma Sowinula, którego chcieli zabić. Niestety Sowinul kąpał się o godz. 900. Kazali wychodzić wszystkim z lodowni myśląc, że on się schronił pomiędzy personel szpitalny. Dowództwo nad grupą policjantów białoruskich sprawował Piotr Zygmunt Mikucki - zdrowe potężne chłopisko, który gdy mnie zobaczył krzyknął "Józek mamy Polskę". Rozczuliłem się jego słowami i orłem na furażerce. Pobiegłem do szpitala po środki uspokajające. Z weneckich okien bloku operacyjnego obserwowaliśmy ruch policjantów białoruskich na rynku przy którym mieścił się hotel pana Bibika, koło którego zauważyliśmy leżącego człowieka. Dr Jerzy Strzeszewski zainicjował wyprawę po leżącego. Wzięliśmy nosze i we czwórkę - żona doktora, felczer Ilczenko, ja i doktor ruszyliśmy biegiem do leżącego. Gdy wybiegliśmy z podwórka szpitalnego stojący koło bramy wjazdowej policjant białoruski - Tryzna, trzymający RKM ostrzegł nas, że tym leżącym może być Niemiec, dlatego też bierze go na muszkę. Zbliżyliśmy się do leżącego twarzą do chodnika w kałużach krwi człowieka w szarym garniturze - odwróciliśmy go i stwierdziliśmy, że to sędzia Karaczun. Splunęła pani Strzeszewska - niech tu zdycha, nie przyłożę ręki do niesienia - wzięliśmy we trzech i dostarczyliśmy do szpitala - miał przestrzelone płuco lewe czy prawe - dziś już nie pamiętam. Była może godz. 1500, gdy do szpitala wniesiono Tolusia Aleksandrowicza, który przy szturmie budynku żandarmerii dostał odłamkami granatu w jamę brzuszną - miał przebity pęcherz moczowy. Na łóżku szpitalnym pożegnaliśmy się.

- Ty zobaczysz Polskę a ja już nie - powiedział z żalem. Podaliśmy sobie rękę. Zmarł następnego dnia.

Na schodach budynku żandarmerii poległ policjant białoruski - Polak Jan Niedźwiecki.

Dr Jerzy Strzeszewski z żoną zdecydowali się przyłączyć do oddziałów polskich. Do nich dołączył felczer Mikołaj Ilczenko, woźnica szpitala Bronisław Nicewicz z żoną Zofią - szwaczką szpitalną, elektryk Eugeniusz Świridienko oraz cala żydowska rodzina dr Maksa Hirscha składająca się z pięciu osób. Mimo usilnych próśb Matki postanowiłem dołączyć do grupy pracowników szpitala. Nie pomogły łzy Matki. Dołączyliśmy do oddziałów całą trójką. Dr Strzeszewski kazał Nicewiczowi zaprzęgać konia szpitalnego ładując na wóz niezbędny materiał sanitarny i narzędzia. Matka kazała wstąpić do białego kościoła by zabrać z niego gromadzony lam przez Nią i personel szpitalny od 1939 r. materiał sanitarny i narzędzia, który był przechowywany w nawie głównej kościoła za ołtarzem a także częściowo w piwnicach plebanii. Tak wyposażeni zostaliśmy skierowani przez dowództwo oddziałów do wsi leżącej 2-3 km od Iwieńca - Mozalewszczyzna, gdzie gromadził się tabor oddziałów zdobyte trofea oraz ochotnicy. Koło godz. 2000- 2100 ruszyliśmy w kierunku Puszczy Nalibockiej zatrzymując się na nocleg i oczekując na oddziały uwikłane w walki w Iwieńcu w rejonie gajówki Siwica. Była niedziela 20 VI - godz. 600. Na pogodnym niebie pojawiły się wywiadowcze samoloty niemieckie krążąc nad naszym zgrupowaniem a o 800 poderwały cały tabor wraz z ochotnikami maszerujące bardzo szybko oddziały, które rozbiły garnizon niemiecki w Iwieńcu. Marsz forsowny trwał chyba do godz. 1800 w skwarze i pyle puszczańskich dróg. Zarządzono postój w dużej wsi Rudnia Nalibocka. Tu sanitariat miał sporo roboty - opatrywano lżej rannych z iwienieckich akcji, przekłuwano pęcherze na nogach smarując je jodyną, smarowano wazeliną odparzenia i otarcia, podawano krople inoziemcowe cierpiącym na rozwolnienie.

Wieczorem przesunęliśmy się dalej w głąb lasów rozbijając obóz niedaleko miasteczka Naliboki - bodajże we wsi Kleciszcze - Rudnia. Tu podzielono się wrażeniami z walk w Iwieńcu. Niektóre opracowania dotyczące tak zwanego "Powstania lwienieckiego" mówią o rozbiciu garnizonu niemieckiego liczącego 500-700 osób. Są to dane nieprawdziwe, przynajmniej o 50 % zawyżone. Do wszystkich wydawnictw, gazet, piszę sprostowania odnośnie liczebności garnizonu niemieckiego w Iwieńcu, a moje szacunki potwierdził mecenas Karaczun w roku bieżącym (1993), z którym na ten temat rozmawiałem. Straty niemieckie były jednak spore. Sowinula - żandarma, mordercy nie zabito. Wziętych do niewoli żołnierzy niemieckich odprowadzono w kierunku Rubieżewicz i puszczono ich wolno. Wśród wziętych do niewoli był porucznik Rosse z "Gospodarczej Centrali - Wschód". Rozbito radiostację niemiecką, wzięto znaczne zapasy żywności, amunicji, zdobyto broń wśród której sensację budził niemiecki LKM - lotniczy. Oddział trwał w pogotowiu bojowym. Tu dokonano wstępnej organizacji oddziału. Dowódcą całości został por. Kacper Miłaszewski - mieszkaniec okolic Nalibok, uczestnik Kampanii Wrześniowej, jego zastępcą został por. Walenty Parchimowicz - z zawodu nauczyciel, d-cą I Kompanii został por. Olgierd Wojna, II Kompanią dowodził ppor. Jarosław Gąsiewski - nauczyciel - mieszkaniec Iwieńca a III Kompanii st. sierż. Stefan Poznański - b. policjant białoruski, szwadronem kawalerii dowodził chor. Zdzisław Nurkiewicz, podoficer zawodowy byłego 27 pułku ułanów z Nieświeża. Kwatermistrzostwem kierował por. Ludwik Wierszyłłowski. W jego składzie był ksiądz Mieczysław Suwała, lekarz weterynarii kpt. Witold Kryński oraz komendant sanitariatu ppor. Jerzy Strzeszewski. W składzie sanitariatu byli - dr Maks Hirsch, dr Jakub Belkin - Żyd, lekarz stomatolog, personel średni - piel. dyplomowana Helena Strzeszewska, położna Helena Grossbach -Żydówka, piel. PCK Janina Kuźmińska - personel pomocniczy Kuźmiński Józef - sanitariusz, Zofia Nicewicz - sanitariuszka oraz woźnicy - Bronisław Nicewicz, Kazimierz Kuźmiński. Felczer Ilczenko przeszedł do partyzantki sowieckiej. W czasie pobytu w polskich oddziałach chodził w czarnej czapce z potężnych rozmiarów orłem chyba z Powstania Listopadowego i twierdził, że on jest lepszym Polakiem niż ja, który na czapce połówce ma małego orła. Odszedł także do sowieckiej partyzantki Eugeniusz Świridienko.


str. 100, por. Miłaszewski w Iwieńcu

Niektórym żołnierzom zaproponowano przyjęcie pseudonimów zamiast posługiwania się nazwiskami. Obrałem pseudonim "Tank".

spis części tej książki                                                                         dalszy tekst